Śladem maratonu (częściowo)
Środa, 2 października 2013
Komentarze:
0
Kolejny w miarę słoneczny dzień, kolejna szansa na wykręcenie kolejnych kaemów, więc i kolejny sms do Marcina ;). Znowu umawiamy start na po 16.00, oczywiście z Wenecji (który to już raz?). Ja na miejscu stawiłem się na pięć minut przed czwartą, więc podobnie jak wczoraj wykręciłem kilka kółek wokół jeziora. Było to nader wskazane, gdyż nadal uparcie jeżdżę na półkrótko, a temperatura nie była zbyt kompatybilna z moim ubiorem. Na szczęście cztery okrążenia z w miarę stałą prędkością oscylującą koło 30 km/h skutecznie mnie rozgrzały. W połowie piątego kółka trafiłem na Marcina. Wspólnie stwierdziliśmy, że temperatura daje popalić (w sensie Marcinowi, ja nie narzekałem ;) ), więc nie ma co się za daleko wypuszczać. Wyskoczyłem z propozycją jazdy śladem maratonu, tego który odbywał się rok rocznie jako jeden z etapów GP Wielkopolski w maratonach MTB, a z pewnych kontrowersyjnych (finansowych) przyczyn nie odbył się w tym roku. Ruszyliśmy w kierunku Winiar, skąd Orcholską dostaliśmy się na ul. Wełnicką. Tu wskoczyliśmy już na trasę maratonu. Najpierw pomykaliśmy szutrem równolegle do DK15, dalej odbiliśmy w pole i krętym szlakiem wyskoczyliśmy w Jankowie Dolnym. Po drodze przecięliśmy dołem "piętnastkę". Dalsza część trasy wiodła kolejnymi leśnymi i polnymi duktami przez lasy, łąki i pola w okolicy jeziora Jankowskiego. Przepiękna okolica! Cisza, spokój, tylko natura i my - dwóch zapalonych rowerzystów brnących po błotnistych trackach. Bankowo tam jeszcze wrócę. Tak kręcąc i podziwiając dzikie otoczenie dotarliśmy do OW w Jankowie Dolnym. Będąc tam ostatnim razem byłem świuadkiem tego, jak wygląda plaża zdominowana przez gimbazę - to było istne mrowisko. Tym razem było zupełnie inaczej - cisza i nikogo w promieniu kilkuset metrów. Chwilę podumaliśmy nad brzegiem jeziora, a następnie wskoczyliśmy z powrotem na rowery i wspięliśmy się leśną drogą w okolice przystanku PKP. Przecięliśmy tory i dalej pokręciliśmy przez doskonale znane nam Wierzbiczańskie tereny. Po raz kolejny mieliśmy okazję napawać się pięknem okolicy. Kaszuby w środku Wielkopolski - to właśnie Wierzbiczany. Do Gniezna wróciliśmy oczywiście asfaltem w towarzystwie świecącego prosto w twarz, mającemu się ku zachodowi jesiennego słońca. Rundka przez Park Miejski i gnieźnieńskimi ulicami dojechaliśmy do przejazdu PKP na Dalkach. Tu nasze drogi się rozeszły/rozjechały. Marcin śmignął do siebie, a ja ul. E. Orzeszkowej wróciłem do domu.
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.