Laskowo i miasto z rana, Wierzbiczany po południu
Sobota, 5 października 2013
Komentarze:
1
Wczoraj wieczorem odezwał się do mnie kumpel, któremu przypomniało się że jakiś czas temu wydał kasę na nowy rower i trzeba by nim zacząć jeździć. Tak na oko - od zakupu cyknął nim może 200-300 km i słuch o nim, a właściwie o jego jeździe zaginął. Zaproponował, by dziś z rana kopsnąć się do Laskowa, gdzie na działce stawia domek. Jako że do pośmigania rowerem nie trzeba mnie specjalnie namawiać, propozycję przyjąłem. Rano przed wyjazdem raz jeszcze zerknąłem na prognozę pogody, po czym na twarzy pojawił mi się szyderczy uśmiech - w tamtą stronę pojedziemy z wiatrem, natomiast z powrotem będzie wiało centralnie w ryj. Ciekawy byłem jak Malin na to zareaguje. Umówiliśmy się na start o 9.00 i o tej też godzinie spotkaliśmy się u mnie na ulicy. Zanim wyruszyliśmy, kumpel stwierdził że musi sięjednak cofnąć do domu po softshell, bo boi się że go przewieje. Nosz odkrył Amerykę... Chwilę póćniej, obydwaj w kurtkach ruszyliśmy w trasę, która była właściwie jedną, długą, asfaltową prostą. Droga ta wiedzie przez Zdziechowę, Mączniki, Świątniki, po czym mija się krzyżówkę z drogą Mieleszyn - Mielno, przejeżdża Przysiekę i Ośno, a następnie trafia się do Laskowa. Poszło gładko, bo w końcu z wiatrem. Na miejscu chwilę się pokręciliśmy, Malin zerknął czy budowlańcy nie odpierdzielają fuszery, a po 10 minutach wsiedliśmy na rowery i ruszyliśmy w drogę powrotną, która wiodła dokładnie tym samym śladem którym tu dojechaliśmy. Jedyna różnica to jęczenie kumpla z trudnością kręcącego za mną, na temat tego jak to On nie lubi jeździć z wiatrem w twarz. A kto lubi? Trzeba to się jedzie! Po pewnym czasie miałam tego jęczenia dosyć i musiałem go odstawić. Sumienie nakazywało mi jednak poczekać, więc w końcu zwalniałem, On dojeżdżał, znowu jęczał i znowu musiałem Go odstawić. I tak w kółko. Przed Gnieznem odbiłem w pole, by skrótem szybciej dojechać do domu. Plus tego był taki, że ominęliśmy górkę na Poznańskiej - to raz, oraz do samego domu mieliśmy wiatr z boku - to dwa. Pożegnałem się z nim pod moim domem w myślach zastanawiając się, czy znowu odezwie się za pół roku z propozycją wspólnej jazdy ;). Ponieważ jazdy było mi mało wskoczyłem tylko po sakwę i ruszyłem do sklepu po zakupy. Tym sposobem po mieście dokręciłem dodatkowe 10 km.
Jakiś czas poźniej zadzwonił telefon - p. Jurek. Z miejsca wiedziałem o co chodzi i nie będę ściemniał - strasznie mnie to ucieszyło. Pan Jerzy poinformował mnie, że na 16.30 umówił się na Wenecji z Marcinem i ciekaw jest, czy mam ochotę na wspólne kręcenie? Głupie pytanie... :P. Problem polegał na tym, że wybijała 16.00, a ja zabierałem się dopiero za konsumpcję obiadu. Bałem się, że nie zdążę więc ustaliliśmy, że wyjeżdżając z domu dam znać i gdzieś się spotkamy. Na moje szczęście obiad wszamałem w miarę sprawnie, więc szybko z powrotem się ubrałam i 5 minut przed czasem ruszyłem na miejsce spotkania. Na Wenecję mam równo 5 minut jazdy, więc z prostej kalkulacji wynika, że byłem o czasie. Na miejscu spotkałem się z p. Jurkiem z którym wykręciliśmy dwa bardzo spokojne kółeczka w oczekiwaniu na Marcina. W końcu pojawił się również Marcin i mogliśmy ruszać. Na początek udaliśmy się do Sebka odebrać części, które Marcin u Niego zamówił. Pod PSP trochę czasu zeszło nam na rozmowy, więc opuszczając Sebastiana musieliśmy na gorąco zaplanować wyjazd w krótką trasę. Tak się składa, że remiza PSP znajduje się w tej części miasta, z której najbliżej jest jechać na Wierzbiczany. Bez zbędnych dyskusji taki cel włąśnie obraliśmy. Zapytacie - znowu? Ano znowu!. To tak piękna okolica, że mógłbym tam jeździć codziennie. Tym razem postanowiliśmy objechać jezioro od drugiej strony, w sensie w przeciwnym kierunku. Trasa pokrywa się w 100% z tą ostatnią, więc nie będę się specjalnie rozpisywał. Nadmienię jedynie, że po raz pierwszy w życiu zajechaliśmy nad jezioro Byczek - "źródło" jez. Werzbiczany. Do domu wróciliśmy tą samą trasą po drodze znowu zaliczając Park Miejski i dla wydłużenia jazdy śmigając przez rynek. Na do widzenia objechaliśmy raz jeszcze Wenecję i rozstaliśmy się przy przejeździe kolejowm na ul. Dalkoskiej. Tu też zatwierdziliśmy plan na jutro - Kleczew. Przed nami kolejna trasa 100+. Jaram się! :)
Jakiś czas poźniej zadzwonił telefon - p. Jurek. Z miejsca wiedziałem o co chodzi i nie będę ściemniał - strasznie mnie to ucieszyło. Pan Jerzy poinformował mnie, że na 16.30 umówił się na Wenecji z Marcinem i ciekaw jest, czy mam ochotę na wspólne kręcenie? Głupie pytanie... :P. Problem polegał na tym, że wybijała 16.00, a ja zabierałem się dopiero za konsumpcję obiadu. Bałem się, że nie zdążę więc ustaliliśmy, że wyjeżdżając z domu dam znać i gdzieś się spotkamy. Na moje szczęście obiad wszamałem w miarę sprawnie, więc szybko z powrotem się ubrałam i 5 minut przed czasem ruszyłem na miejsce spotkania. Na Wenecję mam równo 5 minut jazdy, więc z prostej kalkulacji wynika, że byłem o czasie. Na miejscu spotkałem się z p. Jurkiem z którym wykręciliśmy dwa bardzo spokojne kółeczka w oczekiwaniu na Marcina. W końcu pojawił się również Marcin i mogliśmy ruszać. Na początek udaliśmy się do Sebka odebrać części, które Marcin u Niego zamówił. Pod PSP trochę czasu zeszło nam na rozmowy, więc opuszczając Sebastiana musieliśmy na gorąco zaplanować wyjazd w krótką trasę. Tak się składa, że remiza PSP znajduje się w tej części miasta, z której najbliżej jest jechać na Wierzbiczany. Bez zbędnych dyskusji taki cel włąśnie obraliśmy. Zapytacie - znowu? Ano znowu!. To tak piękna okolica, że mógłbym tam jeździć codziennie. Tym razem postanowiliśmy objechać jezioro od drugiej strony, w sensie w przeciwnym kierunku. Trasa pokrywa się w 100% z tą ostatnią, więc nie będę się specjalnie rozpisywał. Nadmienię jedynie, że po raz pierwszy w życiu zajechaliśmy nad jezioro Byczek - "źródło" jez. Werzbiczany. Do domu wróciliśmy tą samą trasą po drodze znowu zaliczając Park Miejski i dla wydłużenia jazdy śmigając przez rynek. Na do widzenia objechaliśmy raz jeszcze Wenecję i rozstaliśmy się przy przejeździe kolejowm na ul. Dalkoskiej. Tu też zatwierdziliśmy plan na jutro - Kleczew. Przed nami kolejna trasa 100+. Jaram się! :)
Komentarze