Tym razem z wiatrem z prawej, a i w ryja się trafiło. Jarmark jakoś szczególnie mnie nie zachwycił, ale z zajęcem wróciłem więc płaczu nie ma. No a sam Poznań wiadomo - loffciam ;) Powrót baną.
Takie spontaniczne wyjazdy pasują mi najbardziej. Mieliśmy się pokręcić po okolicy, a ostatecznie wylądowaliśmy w Inowrocławiu. Zdecydowaną większość trasy pokonaliśmy z wiatrem w plecy, notując tym samym całkiem przyzwoite prędkości przelotowe, co z kolei skutkowało niegasnącym bananem na mordzie (dowód na załączonym poniżej zdjęciu). Osobiście jednak selfików przy blisko 40 km/h nie polecam - ryzykowna zabawa ;) Powrót kiblem, a jakże!
Przyjemnego ciepełka, słońca na błękitnym niebie i wiatru z zachodu aż żal było nie wykorzystać. Padło na solówkę do Torunia miksem szlaków z początków mojej jazdy (w ogóle to chyba była moja pierwsza setka), oraz trasy objechanej rok temu z Marcinem i p. Jurkiem. Pod Kopernikiem zameldowałem się dużo szybciej niż zakładałem, więc pozostało mi zaliczyć starówkę, przysiąść na wałach przy Wiśle i myknąć na dworzec w oczekiwaniu na pociąg. Przy okazji weszły pierwsze w tym roku stówa i Gran Fondo :).