Partyzantka we troje
Niedziela, 3 marca 2013
Komentarze:
5
Zaczęło się od planów. Po wczorajszej rozmowie z panem Jurkiem ustaliliśmy, że umawiamy się na telefon i koło 11 wyruszamy podbijać szlaki. Niestety nie było tak różowo, jak być miało. Niedziela przywitała mnie zachmurzonym niebem z nieśmiało przebijającym się słońcem (choć to nie było największym problemem), oraz nieprzyjemnym, porywistym wiatrem (to już było pewnym problemem). Jednogłośnie postanowiliśmy, że wyjazd odkładamy na późniejszą godzinę. Ta nadeszła o 16. Hop w ciuchy, orzech na czerep, przypiąłem rower do butów i udałem się na na spotkanie z panem Jurkiem. Razem ruszyliśmy do miasta, gdzie dołączył do nas Marcin. Zaczęło się od niezdecydowania, bo nie mieliśmy zbytnio konceptu na to, gdzie można by się wybrać. Zaproponowałem objechaną ongiś trasę na Kujawki, następnie lasem do Krzyżówki itd. (dla wpisu nie ma to większego znaczenia). Jak postanowiłem, tak uczyniliśmy. Trzech niestrudzonych kolarzy ruszyło na podbój okolicznych terenów. Do Kujawek asfaltem było super, z wiatrem, przyjemnym słoneczkiem. Niestety w lesie okazało się, że leśny dukt na chwilę obecną jest nieprzejezdny. Trzeba było wykręcić rogala i zastanowić się, co dalej. Padło na Kujawki w stronę Wierzbiczan. Tam również asfaltami dojechaliśmy do...kolejnego dylematu - w lewo w błoto, czy w prawo w mniejsze błoto. Padło na tą drugą opcję. Przy kolejnym rozwidleniu ten sam problem, aż w końcu dotarliśmy do Wymysłowa, gdzie chwyciliśmy asfalt. Ostatecznie ustaliliśmy, że dojedziemy do Krzyżówki okrężną drogą przez Trzemeszno i stamtąd będziemy kontynuować wcześniej zaplanowaną trasę. W końcu trafiliśmy do Folwarku, gdzie wg pierwotnego planu mieliśmy odbić na Trzuskołoń. Tu też pojawił się kolejny dylemat - skręcając w tamtą stronę narazimy się na wicher prosto w twarz. Wybraliśmy mniej inwazyjną alternatywę przez Małachowo. Przecięliśmy drogę z Gniezna do Witkowa (lub z Witkowa do Gniezna, zależy jak kto patrzy ;) ) i dotarliśmy do Arcugowa. Stamtąd, chcąc nie chcąc przez Niechanowo i Goczałkowo dotarliśmy do Gniezna. Jak na złość, właściwie pod sam koniec trasy, w kompletnych ciemnościach (choć z lampami na kierownicach) między Goczałkowem a Gnieznem (dosłownie paręset metrów) musieliśmy przejechać błotnistą, zamarzającą, rozjechaną przez samochody drogą gruntową. Okazało się, że takie marznące, błotne koleiny to nie lada wyzwanie. Sam kilka razy otarłem się o upadek. W końcu jednak betonowymi płytami dotarliśmy do miasta, gdzie pożegnaliśmy Marcina i z panem Jurkiem ruszyliśmy do domów. Tym oto sposobem, bez konkretnego planu na trasę udało nam się wykręcić prawie 60 km, w większości z wiatrem w plecy. Jechało się naprawdę przyjemnie!
Na koniec jeszcze pamiątkowe foto (autorstwa p. Jurka) w ostatnich tego dnia promieniach słońca...
...i tradycyjna mapka trasy.
Na koniec jeszcze pamiątkowe foto (autorstwa p. Jurka) w ostatnich tego dnia promieniach słońca...
Pamiątkowa fota© kubolsky
...i tradycyjna mapka trasy.
Komentarze