Travel on Gravel!

kubolsky
Środa, 23 października 2013 Komentarze: 2
Dystans 8.23 km
Czas 00:20
Vśrednia 24.69 km/h
Vmax 39.81 km/h
Temp. 16.0 °C
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
Wreszcie! Po ponad tygodniu zmagania się z infekcją gardła, kaszlem, katarem itp, w końcu udało mi się wyskoczyć na rower. Jakże ja byłem wygłodniały jazdy! Ale po kolei. Jak już wspomniałem, ponad tydzień (a dokładnie 9 dni) pauzowałem. Tą pauzę postanowiłem wykorzystać na zajęcie się rowerem. Najpierw trzeba było go porządnie wymyć, ponieważ ostatni raz "pracował dla mnie" na Dębówcu, gdzie solidnie się ufyfłał. Po pielęgnacji wizualnej pozostało regulowanie przerzutek, oraz czyszczenie i smarowanie napędu. Te czynności wykonałem we własnym zakresie. Pozostała jeszcze jedna kwestia - hamulce. Te od jakiegoś czasu traciły na swej efektywności. Klocki klockami, ale klamki zrobiły się zdecydowanie za miękkie. Serwis hampli postanowiłem powierzyć znajomemu, który temat ogarnął profesjonalnie i dziś cieszę się odpowietrzonymi, na nowo zalanymi hamulcami z klamkami twardymi jak kamień, a zaciskami zatrzymującymi koła w miejscu. Tomek - raz jeszcze wielkie dzięki! Aha, zakupiłem również nowe klocki - tym razem postawiłem na półmetaliki. Zobaczymy jak się będą sprawować w praniu. Mając ten cały majdan u siebie z powrotem, jak również będąc właściwie u kresu kuracji postanowiłem w końcu wyskoczyć na krótkie, acz szybkie wieczorne kręcenie. Tuż przed 22.00 dosiadłem Fury i ruszyłem do miasta. Jazdy opisywał nie będę (jest mapka), natomiast nadmienię, że przez ten czas w nogach zdążyło nazbierać się sporo powera :). Ależ szedłem! Jak przecinak! Podjazdu od Katedry do Rynku jeszcze nigdy tak szybko nie pokonałem. Aha, warunki pogodowe również były wyśmienite - 16 stopni po 10 wieczorem. W październiku! :D No nic, lada moment weekend, sprzyjająca aura ma się utrzymać, trzeba będzie sobotę i niedzielę wykorzystać solidnie rowerowo. Oczywiście obowiązkowo z Ekipą! I z bananem! ;)
Niedziela, 13 października 2013 Komentarze: 7
Dystans 49.20 km
Czas 02:08
Vśrednia 23.06 km/h
Uczestnicy
Vmax 43.20 km/h
Tętnośr. 151
Tętnomax 178
Kalorie 1956 kcal
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
W końcu nadeszła z dawna oczekiwana niedziela. Po odwołaniu tegorocznych edycji wyścigów XC oraz maratonu GP Wielkopolski, jedyne co nam pozostało to Dębówiec. By nie było za wesoło, pod koniec września zrobiło się "gorąco" gdyż impreza ta cyklicznie odbywa się właśnie we wrześniu i zaistniała obawa, że tym razem się nie odbędzie. Na szczęście na początku października otrzymałem informację, że wyścig zaplanowany został na 13.10.
Dzień wcześniej zabrałem się za szykowanie roweru - regulacja przerzutek, regulacja hamulców (te będzie trzeba odpowietrzyć i zalać na nowo, zestaw już zamówiony :) ), dostosowanie ciśnienia w oponach i można iść spać. W niedzielny poranek ze spokojem zacząłem się szykować do wyjazdu. Umówiliśmy się na start z Wenecji o 10.30. Po 10.00 poszedłem wrzucić do roweru bidon. Otwieram sień, a tam niespodzianka - pana :/. Nosz ku*wa! Jak na złość tydzień wcześniej oddałem swoją zapasową dętkę i nie kupiłem nowej, a łatki dawno straciły swoją ważność. Szybki telefon do p. Jurka z informacją o problemie i po około 10 minutach są wraz z Mateuszem u mnie. Zakładam nową, dostarczoną przez Nich gumę i już mamy śmigać, a tu syk z opony. Nieszczelny wentyl :/. Próbujemy dokręcić igłę, ale na kole robi się to ciężko. Postanowiłem raz jeszcze na szybko wymienić dętkę na kolejną, już drugi raz w ciągu niecałych 5 minut. Tym razem jest ok. Powietrze wpompowane, można w końcu śmigać. Na Wenecji znaleźliśmy się z 35 minutowym opóźnieniem, zgarnęliśmy Micora i nie chcąc spóźnić się na zapisy ruszyliśmy z kopyta na Dębówiec. Trasa standardowa - Winiary, Orcholska, Orchół i Lasy Królewskie. Za to tempo było kosmiczne. Znakomitą większość czasu zapieprzaliśmy powyżej 30 km/h, średnia na miejscu wyszła powyżej 26 km/h, a trasę zrobiliśmy w czasie o połowę krótszym niż normalnie. Na miejscu, pod leśniczówką Brody znajdowało już sporo wiaruchny. Auta, ludzie, rowery, punkt zapisów. To tu. Poszliśmy pobrać numery startowe. Ja zdecydowałem się wystartować w grupie sport, czyli 3 okrążenia. Po jakiś 20 minutach i paru dłuższych czy krótszych pogaduchach ruszyliśmy na linię startu. Wystartowaliśmy wszyscy razem. Trasę dodatkowo urozmaicało błoto i kałuże powstałe po dzisiejszych opadach deszczu. Pierwsze kaemy to ostre zapierdzielanie, pierwsze okrążenie poszło nieźle. Gorzej z pozostałymi dwoma. Po pierwsze - zdecydowanie za grubo się ubrałem, ale nie dziwota - w końcu nie mam doświadczenia we wyścigach MTB. Po drugie - jak się okazało nadaję się na długie trasy, niższym, stałym tempem. Wyścig to jeszcze (choć nie mówię, że w ogóle) nie zabawa dla mnie. Po trzecie - wybrałem nie tą kategorię. Trzeba jednak było startować w amatorze, miałbym jakieś większe szanse :P. A tak to śmigałem ze wszystkimi Pro. Rezultat - miejsce 10 na 14 startujących, dystans 18.41 km, czas 0:48:23s, śr. prędkość 22.8 km/h i kosmiczne śr. tętno, którym się tu nie będę chwalił (to w statystykach to średnie z całej dzisiejszej jazdy). Po wyścigu wrócilismy pod leśniczówkę na ciepłą herbatę, cisto, pogaduchy i najważniejsze, czyli ogłoszenie wyników w każdej z trzech kategorii. Po wręczeniu pucharów powoli się zawinęliśmy zadowoleni z uczestnictwa w imprezie i pokręciliśmy do domów tą samą trasą.
Sobota, 12 października 2013 Komentarze: 6
Dystans 73.81 km
Czas 03:30
Vśrednia 21.09 km/h
Uczestnicy
Tętnośr. 136
Tętnomax 171
Kalorie 2980 kcal
Sprzęt [RIP] Kross
Nadeszła kolejna sobota, którą wypadało odpowiednio wykorzystać, czyt. rowerowo. Niestety jak na złość, tym razem prognozy nie zgrały się ze stanem faktycznym i rankiem na zewnątrz zastałem ciężkie, szare niebo, szczątkowe ilości słońca i wiatr. Dwa pierwsze zjawiska były do przełknięcia, ale to wietrzysko zapowiadało "ciekawą" jazdę. Cóż - przecież się nie położę, nie zacznę walić pięściami w podłogę i nie powiem, że jak nie przestanie wiać to nie wyjdę na rower :P.
Tym razem jako punkt startowy obraliśmy gnieźnieński Rynek. Cel znany był już od zeszłego wieczora - jedziemy do Duszna nowo wyznaczonym szlakiem roweroym. Godzinę startu ustaliliśmy na 11.00 i otej też godzinie stawiłem się pod rowerowym drogowskazem rozjazdowym, znajdującym się właśnie na Rynku. Na miejscu czekali p. Jurek oraz Mateusz. Micora jeszcze nie było. Pokręciśmy się trochę w pobliżu, co by nie ostygnąć, a Dawida nadal ani widu ani słychu. W końcu jakieś 10 minut po czasie nadjechał i On. Bez zbędnej gaduchy ruszyliśmy wypatrując po drodze oznaczeń "szarej jedynki". Ta przeprowadziła nas przez miasto, następnie na Winiary (gdzie bez sensu prowadzi do góry Gdańską, zamiast dołem dookoła osiedla) i dalej ul. Orcholską w stronę Dębówca, a w końcu na Gołąbki. Tu się nie będę szczególnie rozpisywał, gdyż odcinek ten nie raz już opisywałem. Nadmienię tylko, że w Lasach Królewskich tego dnia zebrało sięcałiem sporo grzybiarzy. Trasa szła gładko. Co ważne - jest dobrze oznakowana i do tego momentu nie mieliśmy problemu z ewentualnym poszukiwaniem szlaku. Problem pojawił się tuż przed wsią Gołąbki. Na jednym z rozjazdów, gdzie asfalt odbija ostro w lewo, a droga na wprost przekaształca się w leśny trakt musieliśmy przystanąć i zastanowić się którędy jechać. Ostatni znak wskazywał jazdę prosto, ale na pierwszych słupach telefonicznych zaraz po zjeździe na ów trakt nie było widać szarych znaków. Tych samych oznaczeń brakowało również tuż za asfaltowym zakrętem. Wybraliśmy wariant gruntowy i jak się po kilkuset metrach okazało - zjechaliśmy ze szlaku. Postanowiliśmy jednak nie zawracać, lecz kręcić przed siebie i zapoznać się z nową, jeszcze nigdy wcześniej nie objechaną drogą. W końcu wyjechaliśmy ponownie na świeży asfalt w środku lasu i w zgodzie ze zmysłem orientacji skręciliśmy w lewo. Tym samym dotarliśmy do kolejnej krzyżówki gdzie przeczucie podpowiadało nam, że po lewej ręce mamy Gołąbki, czyli musimy się udać w kierunku przeciwnym. Dla pewności zerknąłęm do Locusa i moje przypuszczenia się potwierdziły. Ruszyliśmy przed siebie. Mijając po drodze Grabowo trafiliśmy do Kruchowa, skąd droga na Wał Wydartowski jest nam doskonale znana. Tradycyjnie odbiliśmy w lewo przy jez. Młynek i rozpoczął się podjazd do Wydartowa. Tu już nie było jaj - wiatr dął nam prosto w twarz, a był to dopiero przedsmak tego, co miało nas spotkać dalej. Odbijając po raz kolejny, już do Duszna, a tym samym opuszczając twarde, asfaltowe drogi zaczęła się "przygoda". Otwarte połacie ziemskie i wspinaczka na Wał dawały nam w kość. Wiatr hulał jak mu się tylko podobało, skutecznie uprzykrzając nam jazdę. My jednak konsekwentnie parliśmy przed siebie, coraz bardziej zbliżając się do wieży widokowej. Za ostatnim, piaszczystym zakrętem naszym oczom ukazały się trzy sylwetki na rowerach stojące tuż przy samej wieży. Jak się po chwili okazało - nie byliśmy tego dnia jedynymi BS-owcami na punkcie widokowym. Duszno postanowili dziś odwiedzić (na szosach!) Waza, Seba, Hulaj oraz Klosiu. Strzeliliśmy sobie pamiątkowe foto, chwilę pogadaliśmy i puściliśmy Ich wolno, gdyż trzęśli się tam na górze jak osiki ;).

Ekipa spotkana w Dusznie ;) © jerzyp1956


Wieża w Dusznie © kubolsky


My natomiast rozsiedliśmy się na ławkach i wyciągnęliśmy swoje śniadanka.

Śniadanko © kubolsky


W tym momencie relację z pobytu w Dusznie skrócę do minimum i nadmienię jedynie, że popłakałem się tam ze śmiachu, a przepona już nie dawała rady :D. Akcje i teksty które tam odchodziły nie nadają się do opisania, bo gdybym nawet zamieścił to w jednym zdaniu, to boję się dożywotniego bana na BS ;). Pro-forma wlazełm jeszcze na szczyt wieży strzelić fotę lub dwie, ale wietrzysko tak zapodawało, że trzeba się było od razu ewakuować. Widoki oczywiście były marne.

Mgliste widoki © kubolsky


Mgliste widoki © kubolsky


W końcu po jakichś 30 minutach z powrotem zasiedliśmy na rowerach i ruszyliśmy w dół. Pocieszającym był fakt, że po zmaganiach z wiatrem w tamtą stronę teraz większość trasy pokonamy z wiatrem w plecy. Tak też było. Do Wydartowa zjechaliśmy ekspresowo i tu poostanowiliśmy urozmaicić sobie dalszą dzisiejszą trasę. Przecięliśmy asfalt i ruszyliśmy dalej prosto po kocich łbach. Jak się po chwili okazało, ponownie chwyciliśmy szary szlak. Podążaliśmy więc za znakami polnymi drogami aż w pewnym momencie od naszych nosów dotarł nieprzyjemny zapach gó*na. Nie wiem co tam przy drodze tworzyli, ale sadziło równo przez dłuższy odcinek trasy. Co gorsza - ten smrodopędny materiał znajdował się również na drodze którą pokonywaliśmy, co oznacza że zabraliśmy go ze sobą na oponach, na ramach i w napędach. Masakra! Podążając dalej szlakiem mineliśmy Folusz by ostatecznie chwycić asfalt w Niewolnie. Gdzieś tam po raz kolejny zgubiliśmy znaki, ale nawet nam do głowy nie przyszło by ich dalej szukać. Dalszą drogę powrotną wyznaczyliśmy przez Pasiekę, obok wielkiej hałdy azbestu, dalej lasem i polami przez Kozłowo, aż trafiliśmy na nasz fyrtel, czyli do Strzyżewa Paczkoweego. Aby jeszcze wydłużyć sobie dzisiejszy trip zadecydowaliśmy wracać przez Jankowo Dolne i Kalinę zahaczając o tereny okołowierzbiczańskie. Stąd do Gniezna śmignęliśmy przez Wierzbiczany i Szczytniki Duchowne. Ja jeszcze kopsnąłem się do sklepu i z miasta do domu trafiłem znowu z wiatrem w ryj. Reasumując - mimo że szaro i wietrznie to i tak mega fajnie. Jak zawsze! :)
Piątek, 11 października 2013 Komentarze: 0
Dystans 32.93 km
Czas 01:36
Vśrednia 20.58 km/h
Uczestnicy
Vmax 41.30 km/h
Tętnośr. 124
Tętnomax 153
Kalorie 1116 kcal
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
Dziś wystartowaliśmy trochę później, z uwagi na moje szwędanie się z rodzinką po mieście w godzinach szczytu (czyt. korki wszędzie gdzie nie spojrzeć i ogólna nerwówka). Godzinę startu dwukrotnie przekładałem śląc informacyjne smsy do p. Jurka, aż ten się chyba w końcu zdenerwował i podjechał do mnie pod dom wyciągnąć mnie siłą ;). Na moje szczęście nie musiał tego robić, gdyż akurat wyprowadzałem furę na zewnątrz. Bez zbędnych ceregieli od razu ruszyliśmy przed siebie. Najpierw zahaczyliśmy o Orlen, gdzie kompresor zamiast pompować upuszczał powietrze z gum roweru p. Jerzego. Ostatecznie postanowiliśmy sobie odpuścić i pokręciliśmy serwisówką wzdłuż DK5. Na pierwszym wiadukcie przerzuciliśmy się na drugą stronę drogi i najpierw terenem, a następnie asfaltem udaliśmy się do Mnichowa. Do samej wsi nie wjeżdżaliśmy, gdyż już przy pierwszych zabudowaniach puściliśmy się w bok w teren. Tak się nam spodobało, że właściwie cały dzisiejszy wypad poświęciliśmy na obmyślanie trasy drogami gruntowymi. Odbijając z Mnichowa wykręciliśmy duktami rogala i po dłużej chwili wskakiwaliśmy z powrotem na drogę Gniezno - Czerniejewo. Krótka cofka i odbijamy w prawo na Kokoszki. Ponownie gruntem popylamy w stronę torów kolejowych prowadzących do Wrześni. Za torami znowu wykręcamy w prawo i za cel obieramy Las Miejski, oczywiście talej terenem. Po drodze przecinamy ul. Pustachowską, a następnie wzdłuż starej prochowni po dukcie pokrytym jesiennymi liśćmi sypiącymi się spod kół docieramy do drogi łączącej Cielimowo z Gębarzewem. Tu przecinamy DK15 i wracamy do Lasu Miejskiego. Ten objeżdżamy skrajem docierając do Goczałkowa. Przy stacji wodociągowej po raz kolejny wykręcamy w prawo i suniemy do lasu Jelonek. Tu jeszcze mnie nie było...chyba. Szczerze mówiąc to nie pamiętam czy byłem, czy nie :P. Ponownie skrajem lasu, polnym duktem przebiegającym między zaoranym polem a jesiennie kolorowymi drzewami (co za klimat!) docieramy w okolice Baru Leśnego na wylocie z Gniezna na Witkowo. Znowu przecinamy kolejną już szosę i tym razem trochę na oślep kręcimy tak, jak nas szlak wiedzie. W końcu polegając na zmyśle orientacji, na którymś z leśnych skrzyżowań odbijamy w lewo i na horyzoncie widzimy przerzedzający się drzewostan. Wypadliśmy prosto w pole, dorgi brak :/. Trzeba się zatrzymać i pomyśleć co dalej. Skorzystaliśmy z okazji i pauzę wykorzystaliśmy na sikstop :P. Na nasze szczęście wystarczyło cofnąć się parę metrów by móc dalej skrajem lasu pomykać rozjeżdżoną trawą.

Kuba w terenie © jerzyp1956


Ostatecznie wypadliśmy gdzieś na Osińcu. Powrót do domu to jazda Kawiarami, dalej przez Tajwan i ul. Kokoszki do ul. Kostrzewskiego. Stąd standardowo przez Dalki do domciu. Wyszła naprawdę mega fajna tarsa, a spora dawka terenu to miła odskocznia od ostatnich nudnych asfaltów :). Na jutro szykuje się Duszno. Mimo faktu, że byłem tam nie raz cieszę się jak dziecko ;). A do przejechanego dziś śladu na bank nie raz wrócę :).
Czwartek, 10 października 2013 Komentarze: 1
Dystans 39.02 km
Czas 01:47
Vśrednia 21.88 km/h
Uczestnicy
Tętnośr. 129
Tętnomax 164
Kalorie 1459 kcal
Sprzęt [RIP] Kross
No, tym razem hamulce były już sprawne. Znaczy wczoraj również były, z tym że tarcza mi niemiłosiernie tarła. Dziś, po ostatecznej regulacji nic nie dzwoniło, nic nie tarło i wszystko dzałało jak należy. Działała również pogoda - gdyby nie te pomarańczowe i pożółkłe liście, w większości już znajdujące się na ziemi, można by pomyśleć że to wiosna a nie jesień. Zgadałem się znowu z p. Jurkiem i tradycyjnie umówiliśmy się na start z Wenecji, oczywiście punkt 16.00. Z domu po raz kolejny wyjechałem na półkrótko (w długich porach z miejsca bym się zagotował) i nad jeziorkiem byłem o czasie. Mister Jerrego jeszcze nie było, więc zdążyłem objechać Wenecję dookoła. Zamykając kółko trafiłem na p. Jurka. Tym razem to ja miałem koncept na jazdę, więc nie musieliśmy bezsensownie i na siłę rozkminiać trasy. Zaproponowałem rundkę dookoła jeziora Wierzbiczany. Powiecie że znowu. Ano znowu! Jesienią każdego dnia krajobraz się tam zmienia, no a poza tym jest to idealna trasa na dwugodzinny wypad. Miałem jeszcze misję - w drodze powrotnej musiałem zaliczyć sklep i zrobić zakupy na polecenie mej szacownej Małżonki ;). Ruszyliśmy tradycyjnie przez miasto, dalej przez Arkuszewo, ul. Reymonta i ul. Wierzbiczany wyjechaliśmy z miasta. Ruch na drogach był dziś jakiś wzmożony, a na dodatek udało nam się trafić na pyskatego buraka w blachosmrodzie. Dalej już poszło z górki - przecięliśmy skrzyżowanie na Wierzbiczanach i wlecieliśmy do lasu na Lubochni. Na krzyżówce duktów odbiliśmy w lewo kręcąc w okolice jeziora. Dalej strandardowo terenem przez las. Panu Jurkowi tak się spodobało, że co chwilę musiałem Go doganiać. Zanim opuściliśmy gruntowe szlaki p. Jurek ustrzelił nam pamiątkową samojebkę ;).

Na wierzbiczanach z Kubą © jerzyp1956


Kręcąc znowu po czarnym dywanie kapnąłem się, że mamy jeszcze w zapasie godzinę czasu. Zaproponowałem, by wykręcić do Jankowa Dolnego a z Jankowa odbić w stronę Wełnicy, czyli znowu pokręcić fragmentem trasy maratonu. Przy okazji znowu zagaiłem p. Jurka o Jego niechęć do terenu...i się wydało. Jego problem polegał na zbyt dużym ciśnieniu w oponach, przez co na nierónych, terenowych szlakach jechało się bardzo niekomfortowo. Opony faktycznie były twarde jak kamień. Zaproponowałem by upuścił trochę powietrza i sprawdził jak Mu się jedzie. Różnica była kolosalna, jak sam stwierdził Mister Jerry. Kolosalna do tego stopnia, że zamiast na Wełnicy wskakiwać ponownie na asfalt i ruszyć na ul. Orcholską, dalej pokręciliśmy terenem wzdłuż DK15, a ja znowu musiałem Go gonić :). Z gruntu na asfalt wyskoczyliśmy dopiero na ul. Wełnickiej i dalej Zamiejską, przez Łazienki i osiedle zajechaliśmy do Piotra i Pawła. Tu też pożegnałem się z moim dzisiejszym towarzyszem jazdy, a sam udałem się na zakupy. Do domu wróciłem przez miasto, trochę sobie tą trasę urozmaicając.
Miasto Kategoria solo
Środa, 9 października 2013 Komentarze: 2
Dystans 14.81 km
Czas 00:41
Vśrednia 21.67 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Leniwe kręcenie po mieście. Jakoś dziś mi się nie chciało, a na dodatek po zdjęciu i ponownym założeniu koła nieprzyjemnie dzwoniła tarcza. Ze szczękami i dzwonieniem w końcu sobie poradziłem, ale jeździć dalej się nie chciało. To chyba ten brak słońca i jesień w pełni...
Wtorek, 8 października 2013 Komentarze: 2
Dystans 44.38 km
Czas 02:02
Vśrednia 21.83 km/h
Uczestnicy
Tętnośr. 120
Tętnomax 157
Kalorie 1504 kcal
Sprzęt [RIP] Kross
Widząc świecące za oknem słońce, czując ciepły (w porównaniu z ostatnimi dniami) wiaterek postanowiłem wykorzystać wolną, drugą połowę dnia na rowerowo. Wiedziałem, że Marcin w tym tygodniu chodzi do pracy na popołudnie, więc wystosowałem sms-a do p. Jurka. W odpowiedzi rozdzwonił się telefon. Umówiliśmy się na 16.15 na Wenecji. O czasie zjawiłem się na miejscu startu, gdzie czekali Mister Jerry i Mateusz, o dziwo na długo. Ja nie mogłem sobie odpuścić okazji i wskoczyłem w krótkie spodenki i bluzę. Moim skromnym zdaniem, dziś to był odpowiedni wybór ;). Tradycyjnie zderzyliśmy się z problemem braku konceptu na jazdę. Pan Jerzy zaproponował, by ruszyć do Lasów Królewskich, a jako że nie było innych pomysłów ruszyliśmy w kierunku Dębówca. Pomysł był o tyle trafiony, że raz - będziemy mieli okazję sprawdzić jak wyglądają leśne dukty, a dwa - będziemy wiedzieli o której należy wyjechać w niedzielę, by odpowiednio o czasie dotrzeć na imprezę organizowaną przez GKKG. Ku naszemu szczęściu w lesie panują idealne warunki do jazdy - dukty są wilgotne, ale ubite więc śmiga się przednio! Przy leśniczówce Brody, gdzie zorganizowany będzie punkt startowy wyścigu "Dębówiec 2013" strzeliliśmy sobie wspólne foto i pokręciliśmy dalej.

Leśniczówka Brody © jerzyp1956


Do domów wróciliśmy przez Modliszewko i Dębłowo, skąd gruntem dotarliśmy do Zdziechowy. Stąd prostą, asfaltową drogą wróciliśmy do Gniezna. Pożegnałem się z Chłopakami i solo strzeliłem rundę po mieście. Jestem bardzo dobrej myśli przed niedzielną imprezą - zapowiada się całkiem niezła pogoda, a w lesie jest idealnie!
Niedziela, 6 października 2013 Komentarze: 4
Dystans 138.18 km
Czas 06:47
Vśrednia 20.37 km/h
Uczestnicy
Tętnośr. 129
Tętnomax 161
Kalorie 5791 kcal
Sprzęt [RIP] Kross
Niedzielny, dłuższy wypad planowaliśmy już od zeszłego tygodnia. Wtedy to śmignęliśmy z p. Jurkiem i Micorem do Zielonki, a Marcin chcąc, nie chcąc musiał kisić w szkole. Tym razem mieliśmy jechać w "gnieźnieńskim komplecie". W sobotę, dzień przed wyjazdem trzeba było w końcu zdecydować gdzie się wybierzemy. Najpierw szybka obczajka serwisów pogodowych i jest ok - słońce co prawda większość czasu miało spędzić za chmurami, ale temperatura i wiatr miały być sprzyjające. Po pogodowym rekonesansie należało w końcu obrać cel. Marcin zaproponował Kleczew, gdzie w zrekultywowanym wyrobisku powstał Park Rekreacyjny nazywany potocznie "Mini Maltą". Skoro alternatywnej propozycji nie było, umówiliśmy się na poranny start właśnie do Kleczewa. Jako godzinę startu ustaliliśmy 9.00 rano. Pozytywnie nastawiony spakowałem sakwę, przyszykowałem rower i udałem się w zasłużone kimono. W niedzielny poranek budzik obudził mnie o 8.00. Na zewnątrz było co najwyżej średnio, no ale w końcu dzień dopiero się rozpoczął. Do sakwy dorzuciłem kanapki, dodatkową butelkę wody, przyodziałem długie fatałaszki (od razu założyłem softshell, do bluzy nawet nie startowałem), buff pod kask, długie rękawiczki i można było ruszać. Na 9.00 umówiłem się z p. Jurkiem pod Biedrą. Resztę ekipy mieliśmy zgarnąć po drodze. Pierwszy z dzisiejszych bikerów już czekał pod Biedronką. Korzystając z dostępnego jeszcze czasu odwiedziłem sklep i tradycyjnie zakupiłem coś słodkiego, owoc, oraz litrową petardę w postaci butli energetyka Be-Power ;). Z Poznańskiej ruszyliśmy na spotkanie z pozostałymi uczestnikami wycieczki. Po chwili jazdy (w dość szybkim tempie, w końcu trzeba się było rozgrzać) dotarliśmy na ul. Wolności, gdzie czekali Marcin, Micor i Mateusz. Przywitaliśmy się, strzeliliśmy wspólne foto przed startem i ruszyliśmy przed siebie.

Taką ekipą wyruszamy do Kleczewa © jerzyp1956


Najpierw tradycyjną drogą przez Szczytniki Duchowne, Wolę Skorzęcką i Lubochnię, a następnie gruntową prostą przez las dotarliśmy do Krzyżówki.

Jedziemy ku przygodzie! ;) © kubolsky


Z Krzyżówki przez Gaj i Lasy Skorzęcińskie pokręciliśmy dalej. Ponieważ musieliśmy dostać się do Wylatkowa, przed nami rysowała się wizja brnięcia w piachu w okolicach Piłki. Zaproponowałem więc, by w lesie na charakterystycznym skrzyżowaniu szlaków odbić w prawo. Tym samym dojechalibyśmy do asfaltu wiodącego do OW Skorzęcin i ominęlibyśmy grząskie, leśne drogi.

Jesień w Lasach Skorzęcińskich © kubolsky


Tak też uczyniliśmy i po chwili wjeżdżaliśmy do Ośrodka Wypoczynkowego, który o tej porze roku zupełnie nie przypomnia tego sprzed dwóch miesięcy - totalne pustki, głucha cisza i stoicki spokój.

Opustoszały OW Skorzęcin © kubolsky


Z OW wyjechaliśmy dalej w las, w kierunku singielka i mostku na przesmyku jez. Niedzięgiel, stanowiących pieszo-rowerowy skrót do Wylatkowa.

Skrót do Wylatkowa © kubolsky


W Wylatkowie chwyciliśmy asfalt i takim podłożem kręciliśmy już do samego Kleczewa. Po drodze minęliśmy Przybrodzin, po prawej ręce zostawiliśmy Ostrowo, następnie w Smolnikach Powidzkich odbiliśmy w prawo i kawałek DW262 pokręciliśmy do Anastazewa. Tu na chwilę się zatrzymałem obfocić dwa charakterystyczne budynki, które prawdopodobnie pamiętają jeszcze czasy, kiedy przechodziła tu granica między zaborami pruskim i rosyjskim.

Anastazewo © kubolsky


Następnie zgodnie ze wskazaniem drogowskazu skręciliśmy w lewo i ruszyliśmy do Kleczewa. Minęliśmy Budzisław Kościelny i Nieborzyn, za którym krajobraz radykalnie się zmienił. Na horyzoncie pojawiły się maszyny pracujące w odkrywkach, a gdzie okiem nie sięgnąć widać gołe, pokopalniane połacie ziemskie, kilometry kabli i tony hałasującego żelastwa należącego do KWB Konin.

Zasypana odkrywka, zwałowarka w oddali © kubolsky


Takie widoki, łącznie z pracującą tuż przy pokonywanej przez nas drodze Zwałowarką A2RsB 15400 towarzyszyły nam do samego Kleczewa.

Zwałowarka A2RsB 15400 KWB Konin © kubolsky


Transport urobku © kubolsky

<object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/cpr0tlhLEn4"> <embed src="http://www.youtube.com/v/cpr0tlhLEn4" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object><br>
Na miejsu postanowiliśmy od razu udać się do naszego dzisiejszego celu, czyli Parku Rekreacji i Aktywności Fizycznej. Niestety mimo szczerych chęci nie dane nam było odnaleźć poszukiwaną przez nas Mini-Maltę. Gdzieś w miasteczku podpytaliśmy o drogę do centrum rekreacyjnego, ale nie dość że dwie sekundy później p. Jurek zapomniał wskazówek dojazdu które przed chwilą usłyszał, czym solidnie nas rozbawił, to jeszcze okazało się że trafiliśmy nie do Parku, a do odpowiednika naszego GOSiRu :). W końcu nieziemsko głodni (dotarliśmy tu właściwie bez żadnej przerwy) postanowiliśmy udać się w jakieś spokojne miejsce i skonsumować śniadanie. Padło na małe jeziorko w centrum miasteczka. Tu się zatrzymaliśmy i rozpoczęliśmy ucztę. W ruch poszły termosy. Z Marcina termosu lała się pyszna, gorąca herbata, skutecznie nas rozgrzewająca, z p. Jurka termosu...sypało się szkło. Okazało się, że herbata jak najbardziej była, z tym że na dnie sakwy :). Cała ta sytuacja, mimo niezbyt optymistyczego brzmiena wywołała w całej naszej piątce konkretne heheszki :). A był to dopiero początek... Po chwili Mister Jerry postanowił uwiecznić na fotografii całą dzisiejszą grupę wypadową. Problem polegał na tym, że za każdym ujęciem kogoś brakowało na zdjęciu. Najpierw w kadr nie zmieścił się p. Jurek, następnie przy kolejnym podejściu mój kask przewieszony przez kierownicę zasłonił Mateusza, a przy trzecim strzale zza mojej skromnej osoby wystawała jedynie Micora ręka.

Przerwa śniadaniowa © kubolsky


Skutecznie rozgrzani, oraz konkretnie rozbawieni zakończyliśmy lunch i ruszyliśmy na poszukiwanie Parku Rekreacji. Tym razem otrzymaliśmy dokładne wkazówki których udało nam się nie zapomnieć, co poskutkowało ostatecznym dotarciem do celu. W końcu!

Park Rekreacji i Aktywności Fizycznej w Kleczewie © kubolsky


Przyznam szczerze, że szału nie ma. Inicjatywa jak najbardziej zacna i godna pochwały, lecz do Malty jej daleko ;). Zaliczyliśmy rundkę wokół jeziorka, strzeliliśmy fotkę dymiących kominów Elektrowni Pątnów i ruszylśmy w drogę powrotną.

Elektrownia Pątnów w oddali © kubolsky


Zjazd nad brzeg jeziora © kubolsky


Zanim jednak udało nam się opuścić Kleczew, zaliczyliśmy dwa dodatkowe punkty - Biedronkę, oraz pobliską hałdę.

Zakupy w Biedronce © kubolsky


Jak nie trudno się domyśleć, ta druga była ciekawsza ;). Na górę wiódł naprawdę stromy i dziurawy podjazd, który pokonaliśmy podpychając rowery. Jedynie Micor solidnie się zaparł i podjechał na młynku. Z góry rozpościerał się bardzo ładny widok, który trochę psuła panująca mgła. Mimo tego dało się zauważyć Bazylikę w Licheniu, dymiącą "fabrykę chmur" w Pątnowie, zabudowania Kleczewa, czy panoramę zdegradowanych przez KWB tererenów poodkrywkowych.

Widok z hałdy na Elektrownię Pątnów © kubolsky


Widok z hałdy na siedzibę PAK KWB Konin w Kleczewie © kubolsky


Pauza na hałdzie w Kleczewie © kubolsky


Z hałdy zjechaliśmy już "w siodłach".
<object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/i4RvFqWdlaM"> <embed src="http://www.youtube.com/v/i4RvFqWdlaM" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object><br>
Na dole Marcin zaliczył "near death experience", gdy w pewnym momencie o mało nie wpakował się w koło skręcającemu przed Nim p. Jurkowi. W końcu już bezpiecznie, jeden za drugim ruszyliśmy z powrotem. Droga do Anastazewa to dokładnie ten sam ślad, który pokonaliśmy jadąc w tamtą stronę. W Anastazewie, pod starym budynkiem stacji kolejki wąskotorowej zaliczyliśmy "sikstop" by po chwili ruszyć dalej alternatywną drogą.

Przerwa w Anastazewie © kubolsky


Do Ostrowa pokręciliśmy przez las, szlakiem rowerowym. Po drodze udało nam się wpaść na moich Staruszków, którzy niedzielę spędzali na działce. Korzystając z okazji zaprosiłem Chłopaków do domku na rozgrzewającą herbatę. Dalsza trasa wiodła przez Przybrodzin, Powidz, Wiekowo (tu chwilowo ponownie chwyciliśmy teren), dalej Witkowo i tradycyjnie do Gniezna przez Małachowo Złych Miejsc, Arcugowo i Niechanowo.

Gdzieś w okolicy Wagowa © kubolsky


Generalnie ku naszemu nieszczęściu tym razem prognozy się nie sprawdziły. Było pochmurnie, słońca praktycznie nie uświadczyliśmy, wiał słaby, lecz odczuwalnie chłodny wiatr, a jadąc z powrotem chmury zaczęły opadać powodując nieprzyjemną mżawkę. Ta niekorzystna aura spowodowała, że do domów kręciliśmy bardzo zniechęceni i psychicznie wymęczeni. Ewidentnie do jazdy niezbędne jest słońce. Ekipę pożegnałem na Sosnowej i sam ruszyłem w kierunku miasta, do PiP po zasłużone piwko na niedzielny wieczór.
Mam wrażenie, że jesień nie będzie sprzyjała pokonywaniu tras z gatunku "100km+". Z drugiej strony słyszałem, że czekają nas jeszcze ciepłe, słoneczne dni z temperaturą powyżej 20 stopni. Jest nadzieja na kolejne weekendowe wypady :).
Sobota, 5 października 2013 Komentarze: 1
Dystans 95.78 km
Czas 05:12
Vśrednia 18.42 km/h
Uczestnicy
Tętnośr. 123
Tętnomax 162
Kalorie 4443 kcal
Sprzęt [RIP] Kross
Wczoraj wieczorem odezwał się do mnie kumpel, któremu przypomniało się że jakiś czas temu wydał kasę na nowy rower i trzeba by nim zacząć jeździć. Tak na oko - od zakupu cyknął nim może 200-300 km i słuch o nim, a właściwie o jego jeździe zaginął. Zaproponował, by dziś z rana kopsnąć się do Laskowa, gdzie na działce stawia domek. Jako że do pośmigania rowerem nie trzeba mnie specjalnie namawiać, propozycję przyjąłem. Rano przed wyjazdem raz jeszcze zerknąłem na prognozę pogody, po czym na twarzy pojawił mi się szyderczy uśmiech - w tamtą stronę pojedziemy z wiatrem, natomiast z powrotem będzie wiało centralnie w ryj. Ciekawy byłem jak Malin na to zareaguje. Umówiliśmy się na start o 9.00 i o tej też godzinie spotkaliśmy się u mnie na ulicy. Zanim wyruszyliśmy, kumpel stwierdził że musi sięjednak cofnąć do domu po softshell, bo boi się że go przewieje. Nosz odkrył Amerykę... Chwilę póćniej, obydwaj w kurtkach ruszyliśmy w trasę, która była właściwie jedną, długą, asfaltową prostą. Droga ta wiedzie przez Zdziechowę, Mączniki, Świątniki, po czym mija się krzyżówkę z drogą Mieleszyn - Mielno, przejeżdża Przysiekę i Ośno, a następnie trafia się do Laskowa. Poszło gładko, bo w końcu z wiatrem. Na miejscu chwilę się pokręciliśmy, Malin zerknął czy budowlańcy nie odpierdzielają fuszery, a po 10 minutach wsiedliśmy na rowery i ruszyliśmy w drogę powrotną, która wiodła dokładnie tym samym śladem którym tu dojechaliśmy. Jedyna różnica to jęczenie kumpla z trudnością kręcącego za mną, na temat tego jak to On nie lubi jeździć z wiatrem w twarz. A kto lubi? Trzeba to się jedzie! Po pewnym czasie miałam tego jęczenia dosyć i musiałem go odstawić. Sumienie nakazywało mi jednak poczekać, więc w końcu zwalniałem, On dojeżdżał, znowu jęczał i znowu musiałem Go odstawić. I tak w kółko. Przed Gnieznem odbiłem w pole, by skrótem szybciej dojechać do domu. Plus tego był taki, że ominęliśmy górkę na Poznańskiej - to raz, oraz do samego domu mieliśmy wiatr z boku - to dwa. Pożegnałem się z nim pod moim domem w myślach zastanawiając się, czy znowu odezwie się za pół roku z propozycją wspólnej jazdy ;). Ponieważ jazdy było mi mało wskoczyłem tylko po sakwę i ruszyłem do sklepu po zakupy. Tym sposobem po mieście dokręciłem dodatkowe 10 km.

Jakiś czas poźniej zadzwonił telefon - p. Jurek. Z miejsca wiedziałem o co chodzi i nie będę ściemniał - strasznie mnie to ucieszyło. Pan Jerzy poinformował mnie, że na 16.30 umówił się na Wenecji z Marcinem i ciekaw jest, czy mam ochotę na wspólne kręcenie? Głupie pytanie... :P. Problem polegał na tym, że wybijała 16.00, a ja zabierałem się dopiero za konsumpcję obiadu. Bałem się, że nie zdążę więc ustaliliśmy, że wyjeżdżając z domu dam znać i gdzieś się spotkamy. Na moje szczęście obiad wszamałem w miarę sprawnie, więc szybko z powrotem się ubrałam i 5 minut przed czasem ruszyłem na miejsce spotkania. Na Wenecję mam równo 5 minut jazdy, więc z prostej kalkulacji wynika, że byłem o czasie. Na miejscu spotkałem się z p. Jurkiem z którym wykręciliśmy dwa bardzo spokojne kółeczka w oczekiwaniu na Marcina. W końcu pojawił się również Marcin i mogliśmy ruszać. Na początek udaliśmy się do Sebka odebrać części, które Marcin u Niego zamówił. Pod PSP trochę czasu zeszło nam na rozmowy, więc opuszczając Sebastiana musieliśmy na gorąco zaplanować wyjazd w krótką trasę. Tak się składa, że remiza PSP znajduje się w tej części miasta, z której najbliżej jest jechać na Wierzbiczany. Bez zbędnych dyskusji taki cel włąśnie obraliśmy. Zapytacie - znowu? Ano znowu!. To tak piękna okolica, że mógłbym tam jeździć codziennie. Tym razem postanowiliśmy objechać jezioro od drugiej strony, w sensie w przeciwnym kierunku. Trasa pokrywa się w 100% z tą ostatnią, więc nie będę się specjalnie rozpisywał. Nadmienię jedynie, że po raz pierwszy w życiu zajechaliśmy nad jezioro Byczek - "źródło" jez. Werzbiczany. Do domu wróciliśmy tą samą trasą po drodze znowu zaliczając Park Miejski i dla wydłużenia jazdy śmigając przez rynek. Na do widzenia objechaliśmy raz jeszcze Wenecję i rozstaliśmy się przy przejeździe kolejowm na ul. Dalkoskiej. Tu też zatwierdziliśmy plan na jutro - Kleczew. Przed nami kolejna trasa 100+. Jaram się! :)

Środa, 2 października 2013 Komentarze: 0
Dystans 37.15 km
Czas 02:05
Vśrednia 17.83 km/h
Uczestnicy
Tętnośr. 127
Tętnomax 159
Kalorie 1551 kcal
Sprzęt [RIP] Kross
Kolejny w miarę słoneczny dzień, kolejna szansa na wykręcenie kolejnych kaemów, więc i kolejny sms do Marcina ;). Znowu umawiamy start na po 16.00, oczywiście z Wenecji (który to już raz?). Ja na miejscu stawiłem się na pięć minut przed czwartą, więc podobnie jak wczoraj wykręciłem kilka kółek wokół jeziora. Było to nader wskazane, gdyż nadal uparcie jeżdżę na półkrótko, a temperatura nie była zbyt kompatybilna z moim ubiorem. Na szczęście cztery okrążenia z w miarę stałą prędkością oscylującą koło 30 km/h skutecznie mnie rozgrzały. W połowie piątego kółka trafiłem na Marcina. Wspólnie stwierdziliśmy, że temperatura daje popalić (w sensie Marcinowi, ja nie narzekałem ;) ), więc nie ma co się za daleko wypuszczać. Wyskoczyłem z propozycją jazdy śladem maratonu, tego który odbywał się rok rocznie jako jeden z etapów GP Wielkopolski w maratonach MTB, a z pewnych kontrowersyjnych (finansowych) przyczyn nie odbył się w tym roku. Ruszyliśmy w kierunku Winiar, skąd Orcholską dostaliśmy się na ul. Wełnicką. Tu wskoczyliśmy już na trasę maratonu. Najpierw pomykaliśmy szutrem równolegle do DK15, dalej odbiliśmy w pole i krętym szlakiem wyskoczyliśmy w Jankowie Dolnym. Po drodze przecięliśmy dołem "piętnastkę". Dalsza część trasy wiodła kolejnymi leśnymi i polnymi duktami przez lasy, łąki i pola w okolicy jeziora Jankowskiego. Przepiękna okolica! Cisza, spokój, tylko natura i my - dwóch zapalonych rowerzystów brnących po błotnistych trackach. Bankowo tam jeszcze wrócę. Tak kręcąc i podziwiając dzikie otoczenie dotarliśmy do OW w Jankowie Dolnym. Będąc tam ostatnim razem byłem świuadkiem tego, jak wygląda plaża zdominowana przez gimbazę - to było istne mrowisko. Tym razem było zupełnie inaczej - cisza i nikogo w promieniu kilkuset metrów. Chwilę podumaliśmy nad brzegiem jeziora, a następnie wskoczyliśmy z powrotem na rowery i wspięliśmy się leśną drogą w okolice przystanku PKP. Przecięliśmy tory i dalej pokręciliśmy przez doskonale znane nam Wierzbiczańskie tereny. Po raz kolejny mieliśmy okazję napawać się pięknem okolicy. Kaszuby w środku Wielkopolski - to właśnie Wierzbiczany. Do Gniezna wróciliśmy oczywiście asfaltem w towarzystwie świecącego prosto w twarz, mającemu się ku zachodowi jesiennego słońca. Rundka przez Park Miejski i gnieźnieńskimi ulicami dojechaliśmy do przejazdu PKP na Dalkach. Tu nasze drogi się rozeszły/rozjechały. Marcin śmignął do siebie, a ja ul. E. Orzeszkowej wróciłem do domu.

TROCHĘ O MNIE

Ten blog rowerowy prowadzi kubolsky z miasta Poznań
  • Mam przejechane 88426.33 kilometrów
  • Jeżdżę ze średnią prędkością 21.87 km/h


88426.33

KILOMETRÓW NA BLOGU

21.87 km/h

ŚREDNIA PRĘDKOŚĆ

168d 10h 27m

CZAS W SIODLE