Do Skoja i z powrotem. Miało być dłużej i ciekawiej, ale przetyrany w Dolsku Micor poprosił o łagodny wymiar kary ;). Dojazd do ośrodka przez Lubochnię, Krzyżówkę, Ćwierdzin i Sokołowo, natomiast powrót głównie lasem przez Piłkę i Gaj.
Ustawka o 10:00 na Wenecji i bez jakiegoś konkretnego pomysłu ruszamy z Marcinem i p. Jurkiem przed siebie. Wstępnie ustaliliśmy że kierujemy się w stronę Gąsawki, a później się zobaczy. Dojazd przez Lasy Królewskie, Gołąbki i dalej leśnostradą, lecz do Gąsawki nie docieramy. Chcąc zahaczyć o źródło rzeki wcześniej odbijamy w las i...rozmijamy się ze źródłem. Cóż, innym razem. Na bieżąco układając trasę decydujemy się na przejazd do Mogilna co też czynimy mknąc asfaltami przez Niestronno, Wieniec i Padniewko. W Mogilnie wyczajamy knajpę w której można napić się kawy i organizujemy kilkunastominutową przerwę. Z nową porcją energii ruszamy dalej. W drodze powrotnej postanowiliśmy odwiedzić punkt widokowy w Dusznie, więc chcąc nie chcąc dawkujemy sobie trochę terenu w postaci piachu i podjazdu na Wał Wydartowski przez Izdby. W dół zjeżdżamy również niestandardowym wariantem przez Wydartowo i Folusz, trafiając tym samym do Trzemeszna. Z Trzemeszna udajemy się w stronę jeziora Wierzbiczańskiego z zamiarem zaliczenia singla. Założenie zrealizowaliśmy i już z Lubochni przez Wolę Skorzęcką i Szczytniki Duchowne wracamy do Gniezna. Z Kompanami żegnam się na Osińcu i śmigam do domu. Szybki prysznic, normalne ciuchy i można uciekać kibicować Znajomym biorącym udział w Biegu Europejskim.
Kolejny poniedziałek - kolejna stówa do wykręcenia. Wysoka częstotliwość "dwuzerojedynkowych" wypadów powoduje że powoli nie ma gdzie jechać. Szkoda było jednak tak pięknego, słonecznego i przede wszystkim ciepłego poniedziałku, więc wymyśliliśmy pętlę przez Wągrowiec i Skoki, bo tam nas dawno nie widzieli. Tak jak przypuszczałem - trasa okazała się być skrajnie nudna, więc się szczególnie nie będę rozpisywał. Do Wągrowca dotarliśmy ekspresowo z wiatrem którego w sumie nie było. Trochę prosto, trochę w prawo, trochę w lewo, w sumie cały czas płasko i jesteśmy. Wizytę w mieście Jakuba Wujka rozpoczęliśmy od skrzyżowania rzek Wełny i Nielby, a następnie przemieścieliśmy się nad jezioro Durowskie gdzie Micor postanowił zmierzyć się z pewną skarpą (szczegóły zapewne opisze osobiście ;) ). Z Wągrowca ruszyliśmy na południe do Skoków. Odcinek do Roszkowa to.....jedna długa nudna prosta. Później kilka zakrętów i jesteśmy na miejscu. Krótki odpoczynek zorganizowaliśmy w enklawie hipsterstwa, czyli na terenie parku w którym znajduje się dom studencki poznańskiego uniwersytetu artystycznego. Kilkanaście minut później po uzupenieniu zapasów w lokalnym sklepie przyszedł czas powrotu. Tu też specjalnie się nie ma co rozpisywać - ot kręcenie nudnymi asfaltami przeplatane rzadkimi i krótkimi odcinkami gruntowymi. Ostatecznie o Gniezna trafiamy przez Dębnicę, na dojeździe do której Micor usilnie mi próbował wkręcić że jechałem z Nim trasą którą nigdy z Nim nie jechałem. Było całkiem zabawnie :). Ok, przyznaję szczerze - ta trasa to autentycznie wymuszona stówa. Mam jednak większy problem - brak pomysłu na następny poniedziałek :(
Zgodnie z życzeniem Micora który postanowił przetestować zmodernizowanego GT-ka w terenie ruszyliśmy eksplorować śródleśne trakty. Padło na dawno nie odwiedzany PK Promno, a jako bonus dorzuciłem powrót przez Lasy Czerniejewskie. Początkowe kilometry to dojazd wzdłuż DK5/S5 do Wierzyc, a następnie dalej asfaltem do Gołunia. Tu wskakujemy na ziemne dukty i rozpoczynamy dzisiejszy terenowy zawrót głowy. W Nowej Górce spotkała nas niespodzianka - ktoś zaorał segment Wazy :). Nie pozostało więc nic innego jak zjechać wąwozem. W Kociałkowej Górce odbijamy w prawo i mkniemy w dół ku bagnom, by dalej po krótkim podjeździe ponownie wbić się między drzewa. Mijamy jez. Drążynek a dalej spontanicznie trafiamy nad brzeg jez. Brzostek. W tym momencie Micor postanowił zrzucić długie galoty (ja ruszyłem od początku na półkrótko) bo zaczęło się robić naprawdę ciepło. Kolejnym i zarazem ostatnim jeziorem w PK Promno na naszym szlaku był Dębiniec. Po chwilowej odsiadce na jego brzegu ruszamy singlem i wyjeżdżamy na stacji kolejowej Promno. Kolejne kilometry to w sumie nudna jazda przez Borowo Młyn, Jerzykowo (tu zahaczamy o zaporę na Kowalskim), okolice Kołaty i Wronczyn. Z Wronczyna po drobnych zakupach w lokalnym składzie ruszamy do Pobiedzisk z zamiarem zakupu lodów z budki na Rynku. Ku naszemu niezadowoleniu buda jeszcze nie funkcjonowała, więc nie pozstało nic innego jak zasuwać dalej. Z Pobiedzisk przez Kapalicę ponownie trafiamy do Kociałkowej Górki, czyli naszego lokalnego Bree (kumaci się pokapują :P ), z której droga prowadzi prosto w okolice Iwna. Po przekroczeniu S5 wykonaliśmy zwrot i ruszyliśmy w drogę powrotną. W Sannikach ponownie chwyciliśmy teren i po minięciu ogródków działkowych pokręciliśmy długą, gruntową prostą do leśniczówki w Jeziercach, skąd już rzut beretem do Wierzyc. W Wierzycach raz jeszcze wbijamy się w las i standardowym wariantem trasy przez Gołuninek, Rezerwat Bielawy i Nowy Las trafiamy do Pawłowa, a następie przez Baranowo do Mnichowa. Tu zostawiam Micora i lecę dalej do Gniezna. Na Skiereszewie kapnąłem się że niewiele barkuje do stówy, więc w sumie żal by było nie dokręcić. Tym sposobem trochę na okrętkę przez Krzyszczewo trafiam do domu z 104 km na liczniku.
Praktycznie bezwietrzna rundka, tak na lepszy sen. Wieczory są coraz cieplejsze - to niezmiernie mnie cieszy :)
Marzec to 23 wyjazdy djące łącznie 1390,7 km. Pośród tych 23 wyjazdów wpadło 7 ponad stukilometrowych i jeden ponad stupięćdziesięcio :). Nie tak źle jak na początek roku. Zobaczymy co wraz z coraz dłuższymi i miejmy nadzieję cieplejszymi dniami przyniesie kwiecień.