Festung Breslau vol.3, czyli do Wrocławia na piwo ⛅
Kategoria solo, 200 i więcej
Niedziela, 19 września 2021
Komentarze:
4
Dystans
210.25 km
Czas
07:47
Vśrednia
27.01 km/h
Vmax
48.96 km/h
Tętnośr.
137
Tętnomax
166
Kalorie
6439 kcal
Podjazdy
404 m
Temp.
12.0 °C
Sprzęt
Szutropołykacz
Kolejne, trzecie już podejście do ataku na stolicę Dolnego Śląska. Ataku zakończonego zwycięstwem oczywiście.
Wyjazd o tyle spontaniczny, że jeszcze w sobotę nie przypuszczałem, iż dzień później będę pił piwo na rynku we Wrocławiu. To, co skłoniło mnie do pobudki o 6:30 i wyjazdu pół godziny później to zauważalna zmiana aury zwiastująca nieubłagalnie nadchodzącą jesień, czytaj - lepiej już pewnie nie będzie, mimo to sprzyjające warunki pogodowe, czytaj - brak opadów i wiatr z północy, oraz samozaparcie i konsekwencja, gdyż kolejny wyjazd do Wrocka to jeden z celów nałożonych na siebie na ten rok.
Jak łatwo się domyślić odwrotu nie było, więc pozostało mi jedynie obczaić pociągi powrotne (z tym akurat nie ma problemu), wyszykować rower (umyć, nasmarować, objuczyć), wgrać tracka i iść spać.
Wyjechałem zgodnie z planem, tuż po 7:00 celując w 8h brutto, co dzięki prostej kalkulacji oznaczało że na rynku zamierzam zameldować się o 15:00. Celu nie udało się osiągnąć, choć niewiele zabrakło, gdyż samej jazdy wyszło 7h 47m. Za powyższy stan rzeczy winię pauzę na rynku w Gostyniu, kolejne dwie w sklepach (Dłoń i Ujeździec Wielki), oraz przystanki na nieliczne zdjęcia. Poza tym już w Poznaniu zorientowałem się że koszulka, rękawki i kamizelka to za mało jak na poranne +10 stopni, więc zanim opuściłem rodzinne strony narzuciłem na siebie bluzę wiezioną w podsiodłówce - to również zabrało kilkadziesiąt cennych sekund ;).
Od tego momentu podróż to w zasadzie jazda w dół (dosłownie i w przenośni) z wiatrem na zmianę to z północy, to z zachodu, najważniejsze ze nie prosto w ryj.
Poszło nad wyraz sprawnie, bez ekscesów. Trasę mogę śmiało polecić pod rower szosowy, mimo że sam dosiadałem gravela. Sugeruję jednak jedną modyfikację - z Rudy Sułowskiej należy kierować się na Sułów (ja wybrałem wariant terenowy wśród stawów których nie zpbaczyłem, ponieważ solidnie zasłaniały je drzewa), a dalej już zgodnie ze śladem na południe. Ostrzegam również, że nie wszędzie asfalty są gładkie jak stół (tu stalowa rama oraz odpowiednio 2.8 i 3.0 bara zrobiły robotę).
Piwo na rynku weszło znakomicie (pilsa ze Stu Mostów polecam niezmiennie, również lokalnego Prosta już niekoniecznie), na zwiedzanie miasta nie miałem szczególnej ochoty, gdyż raz - znam, widziałem, dwa - ludzi w opór.
Do domu wróciłem składem "Ślązak" relacji Przemyśl - Poznań, który zanim dojechał do Wrocławia zdążył zaliczyć raptem 40-minutowe opóźnienie. Przynajmniej miałem zagwarantowany wieszak na rower i względnie wygodne miejsce siedzące. Gdybym tylko mógł jeszcze wyprostować giry...
Kolejny szturm na Twierdzę Wrocław za rok ;)
Do Wrocławia na piwo ⛅ | Ride | Strava
Wyjazd o tyle spontaniczny, że jeszcze w sobotę nie przypuszczałem, iż dzień później będę pił piwo na rynku we Wrocławiu. To, co skłoniło mnie do pobudki o 6:30 i wyjazdu pół godziny później to zauważalna zmiana aury zwiastująca nieubłagalnie nadchodzącą jesień, czytaj - lepiej już pewnie nie będzie, mimo to sprzyjające warunki pogodowe, czytaj - brak opadów i wiatr z północy, oraz samozaparcie i konsekwencja, gdyż kolejny wyjazd do Wrocka to jeden z celów nałożonych na siebie na ten rok.
Jak łatwo się domyślić odwrotu nie było, więc pozostało mi jedynie obczaić pociągi powrotne (z tym akurat nie ma problemu), wyszykować rower (umyć, nasmarować, objuczyć), wgrać tracka i iść spać.
Wyjechałem zgodnie z planem, tuż po 7:00 celując w 8h brutto, co dzięki prostej kalkulacji oznaczało że na rynku zamierzam zameldować się o 15:00. Celu nie udało się osiągnąć, choć niewiele zabrakło, gdyż samej jazdy wyszło 7h 47m. Za powyższy stan rzeczy winię pauzę na rynku w Gostyniu, kolejne dwie w sklepach (Dłoń i Ujeździec Wielki), oraz przystanki na nieliczne zdjęcia. Poza tym już w Poznaniu zorientowałem się że koszulka, rękawki i kamizelka to za mało jak na poranne +10 stopni, więc zanim opuściłem rodzinne strony narzuciłem na siebie bluzę wiezioną w podsiodłówce - to również zabrało kilkadziesiąt cennych sekund ;).
Od tego momentu podróż to w zasadzie jazda w dół (dosłownie i w przenośni) z wiatrem na zmianę to z północy, to z zachodu, najważniejsze ze nie prosto w ryj.
Poszło nad wyraz sprawnie, bez ekscesów. Trasę mogę śmiało polecić pod rower szosowy, mimo że sam dosiadałem gravela. Sugeruję jednak jedną modyfikację - z Rudy Sułowskiej należy kierować się na Sułów (ja wybrałem wariant terenowy wśród stawów których nie zpbaczyłem, ponieważ solidnie zasłaniały je drzewa), a dalej już zgodnie ze śladem na południe. Ostrzegam również, że nie wszędzie asfalty są gładkie jak stół (tu stalowa rama oraz odpowiednio 2.8 i 3.0 bara zrobiły robotę).
Piwo na rynku weszło znakomicie (pilsa ze Stu Mostów polecam niezmiennie, również lokalnego Prosta już niekoniecznie), na zwiedzanie miasta nie miałem szczególnej ochoty, gdyż raz - znam, widziałem, dwa - ludzi w opór.
Do domu wróciłem składem "Ślązak" relacji Przemyśl - Poznań, który zanim dojechał do Wrocławia zdążył zaliczyć raptem 40-minutowe opóźnienie. Przynajmniej miałem zagwarantowany wieszak na rower i względnie wygodne miejsce siedzące. Gdybym tylko mógł jeszcze wyprostować giry...
Kolejny szturm na Twierdzę Wrocław za rok ;)
Komentarze
Ślad - jeśli nie zapomnę - zapiszę sobie gdzieś do wykorzystania, bo ostatni raz jechałem tam rowerem jakoś naokoło, gdy budowano eskę. Nie żeby mi się znów spieszyło do tego dziwnego i przereklamowanego miasta :)